Iza Stryjecka jest stypendystką Babskiej Korby, inicjatywy promującej kolarstwo wśród kobiet. To społeczny projekt, którego celem jest promocja jazdy na rowerze, aktywności sportowej i wspólnego spędzania czasu na rowerze – górskim, szosowym, gravelu, przełaju, jakimkolwiek… W 2021 roku w ramach inicjatywy ogłoszony został program stypendiów, w ramach którego sześć wybranych kobiet otrzymało opiekę trenerską, wsparcie dietetyka czy fizjoterapeuty. Przeczytajcie poniższy komentarz postartowy Izy. Ogromne brawa za determinację!
Na udział w Sudovii 2022 zdecydowałam się tuż po zeszłorocznej edycji. W pamięci miałam bezkresne krajobrazy, 100% szutru w szutrze, genialną organizację i towarzyską atmosferę … nie zapominając o 3 dniach niemiłosiernie palącego słońca, które powaliło niejednego zawodnika. Z głową pełną dobrych wspomnień postanowiłam wrócić na Sudovię, która w tym roku okazała się zupełnie inna. Oprócz formuły ultra i etapówki organizatorzy dodali jednodniowy maraton, co sprawiło, że każdy z zawodników mógł wybrać coś dla siebie. Ja zdecydowałam się powtórzyć etapówkę, czyli 3 dni ścigania z rzędu.
Pierwszy dzień zapowiadał się rozgrzewkowo — pętla wokół jeziora Wigry o długości 100 km i ok 1000 m przewyższeń. Pogoda sprzyjała, humor dopisywał. Tuż po starcie z mola nad jeziorem Szelment zaczął się ogień, który w moim wykonaniu trwał bez przerwy 4h34min, co poskutkowało czwartą pozycję wśród kobiet. Obyło się bez przygód, ale na nie jeszcze przyjdzie pora…
Następny dzień stanowił większe wyzwanie. Pierwotnie mieliśmy zaplanowane 184 km, jednak z uwagi na alerty rządowe o nadzwyczajnych zjawiskach pogodowych organizatorzy podjęli decyzję o skróceniu trasy na 142 km i ok 2000 m przewyższeń (chwała im za to!). Prognozy się sprawdziły i 6 godzin jazdy odbyło się w deszczu. Szuter zamienił się kleik błotno-piaszczysty, który skutecznie hamował opony (35c ledwo, ale wystarczyły) i powolutku zjadał klocki hamulcowe.
W tym dniu zdecydowanie polemizowałabym z powiedzeniem, że „nie ma złej pogody, są tylko złe ubrania”. Moje wodoodporne ciuchy nie podołały, przerzutki również się poddały i po ok 60 km stwierdziły, że w takich warunkach to nie będą pracować. Na 64 km organizatorzy przygotowali dla uczestników punkt odżywczy z ciepłą herbatą i sękaczem. Awarię przerzutki udało się zlikwidować dzięki pomocy Nikodema (dziękuję!). Po kilkunastu kilometrach przerzutka znowu odmówiła posłuszeństwa i tak musiałam chomikować na wysokiej kadencji na metę… co to był za dzień!
Na tym etapie organizatorzy wymyślili dodatkową rywalizację, czyli premie górskie. Zadanie polegało, na jak najszybszym pokonaniu pięciu wyznaczonych podjazdów. Moją strategią było równe tempo, szybkie podjazdy zdecydowanie nie są moją mocną stroną (mazowszanka), ale pomysł rewelacyjny! Po 8h27min zmagań udało się utrzymać czwartą pozycję wśród kobiet. Na mecie moim największym zmartwieniem nie była moja forma, tylko stan moich przerzutek, które stawiały start kolejnego dnia pod znakiem zapytania. Na szczęście nie zabrakło pomocnych rąk i przerzutki zostały podratowane.
Prognozy nie pozostawały złudzeń — trzeci dzień również zapowiadał się deszczowo i zimno. Moje klocki jako jedne z nielicznych w miarę przeżyły poprzedni dzień (polecam trick z zaklejeniem taśmą kloców od góry). Pod zwykłe rękawiczki założyłam gumowe rękawiczki pielęgniarskie, co pozwoliło utrzymać ciepło przy 7 stopniach i deszczu.
Na niedzielnym starcie pojawiło się zdecydowanie mniej zawodników. Z uwagi na warunki pogodowe trasa również została skrócona z pierwotnych 147 km na 122 km i ok 1500 m przewyższeń (ponownie- uważam, że organizatorzy podjęli bardzo dobrą decyzję). Wystartowałam pełna pozytywnej energii, jednak z każdym kilometrem jej ubywało (pomimo regularnego picia i jedzenia), aż w okolicach 60 km pojawiły się problemy.
W nogach był jeszcze zapas mocy, jednak nabawiłam się obtarć od mokrych spodenek, które skutecznie uniemożliwiły mi dalszą mocną jazdę. Kolejne kilometry upłynęły na walce z wiatrem, deszczem, błotem i przede wszystkim samą sobą, żeby się nie wycofać. Do mety brakowało 60 km, ale jedyne co mi pozostało to zawziętość i tak po 7h06 min dojechałam do mety fizycznie i psychicznie wykończona (organizatorzy, dziękuję za miłe powitanie i wsparcie w takim stanie!). W klasyfikacji generalnej spadłam na pozycję 5 wśród kobiet, ale i tak jestem z siebie dumna, że nie zrezygnowałam w trakcie! Mówią, że co nas nie zabije to nas wzmocni. 🙂
Na pogodę nie mieliśmy wpływu, ale zdecydowanie powtórzyłabym udział w tej imprezie. Organizatorzy wykonali kawał dobrej roboty już przed wyścigiem. Świetna komunikacja, odprawy online i na żywo przed każdym etapem, pomoc w każdej sytuacji (akcja z otwarciem sklepu rowerowego w sobotę w celu grupowych zakupów kloców zasługuje na medal!), fajne gadżety (naklejki z kilometrówką na każdy dzień były miłym zaskoczeniem) i wiele, wiele więcej. A co najważniejsze trasy były doskonale zaplanowane, w całości przejezdne i bardzo malownicze, a zarazem dynamiczne.
Jak dla mnie Suwalszczyzna zasługuje na miano szutrowego raju, takich warunków na gravela jak tutaj chyba nigdzie nie ma!
REKLAMA