Kilka dni przed startem w Szuter Master Małopolska wygrał prestiżowy letni wyścig przełajowy Syrenka CX, w którym stawką była beczka piwa. Rywalom nie pozostawił złudzeń, nikt nie był w stanie nawiązać z nim walki. Tak zmotywowany stanął na starcie krótkiego dystansu wyścigu Szuter Master Małopolska, który rozegrany został pod Krakowem, a bazą była Brandysówka w Dolinie Będkowskiej.
Komentarz postartowy:
W zeszłym roku wszystkie wyścigi gravelowe przejechałem na oponach teoretycznie do tego nie przeznaczonych – przełajowych 33c. Zero defektu.
Co może pójść nie tak, myślałem w tym roku? Pomyślałem nawet, że będę przezorny i zakupiłem 35c, bo to szybka opona. Trasa wyścigu na Jurze wydawała się wręcz uszyta pode mnie, podjazdy na początku i na końcu, stromo na dobitkę, pasuje mi.
Ruszamy, na pierwszym podjeździe formuje się grupka, jest nas kilka osób, a na kolejnym z nieco większym nachyleniem zostajemy we trzech. Myślę spoko, dojedziemy sobie tak do ostatniego podjazdu i tam się rozegra wyścig. Jedziemy dalej, asfalt, szybko, fajnie. Wjeżdżamy w gravelowy zjazd z pozostałościami starego asfaltu. Chłopaki z Way2champ dokręcają, myślę odważnie, ale ok jadę z nimi. Za chwilę jednak słyszę, że jadę na gołej obręczy.
Staję, koledzy z SyrenkiCX sympatycznie pozdrawiają wymijając mnie na poboczu, bo pamiętają że parę dni wcześniej inaczej to wyglądało na letnim wyścigu przełajowym. Miałem zapas dętek. Zamontowane, jedziemy. Po kilku metrach widzę, że kolega z pierwszej grupy też celebruje słoneczko i wymianę gumy na poboczu, uśmiecham się i jadę dalej.
Po kilku kilometrach łapiemy się i jedziemy po zmianach z zamiarem złapania pierwszej grupy. Dobrze szło, szybszy zjazd, kolega znowu pełnym piecem. Na oko jego opona 2x szersza od mojej, myślę nie no, ja zwalniam. Koniec zjazdu, wjeżdżamy na asfalt, u kolegi flak. Krzyczę “szkoda” i jadę swoje.
Pozostało mi celebrować widoki i starać się utrzymać nawodnienie, bo w słońcu temperatura wskazywała blisko 40 stopni. Mimo, że dalej jadę samotnie, to bawiłem się świetnie, trasa poprowadzona przez lasy pozwalała odrobinę się schłodzić, piękne szutrowe serpentyny wynagradzały błąd z doborem sprzętu. Trasa naprawdę mega, a pochodzę z Jury i wiem, że wyznaczyć tam ścieżkę bez piaskownicy to nie lada sztuka, choć i piachu się trochę i tak znalazło. W nagrodę spotykam jakiegoś ogromnego ptaka, którego nazwać nie potrafię, ale wierzę, że był to orzeł biały.
Ten wyścig kończę z wnioskiem, który polecam wziąć sobie do serca każdemu, kto chce na wyścigach gravelowych jeździć, a nie uważać. Albo grubo, albo wcale. Wyścigi na szutrze wygrywa się nie tylko nogą, ale też odpowiednim doborem sprzętu i trzymaniem zapału na wodzy. Szerokie laczki, na zjazdach relaks, dobra współpraca w pierwszej grupie i cyk, przepis na gravelową wygraną podano.
fot. Manuel Uribe
REKLAMA