REKLAMA

Ludzie

Grzegorz Czetyrko – najmocniejszy debiut w polskim ultra 2021 | WYWIAD

Przyjechał i wygrał. Tak można by pomyśleć o tegorocznych występach olsztyńskiego zawodnika Grześka Czetyrko, który przebojem wszedł na scenę wyścigów ultra i wygrał aż trzy wyścigi (na trzy w których wystartował). Mało tego, dwukrotnie pokonał Radka Gołębiewskiego, który zasłużył już na swoją legendę w krótkiej historii terenowych wyścigów długodystansowych w Polsce.

Grzesiek jednak nie pojawił się nagle, to zawodnik o wieloletnim doświadczeniu, który ścigał się głównie na szosie, ale także na rowerze górskim. O sportowej jeździe na rowerze i treningu ma spore pojęcie, dlatego postanowił spróbować swoich sił w wyścigach ultra na gravelu, bo znalazł tu wszystko czego brakowało mu w szosie i na MTB. Jego wygrane nie były dziełem przypadku, lecz skrupulatnych przygotowań, których celem były właśnie wyścigi ultra. Mocny gość, u którego chyba nic nie dzieje się z przypadku, bo lubi mieć wszystko dobrze zaplanowane.

Zapraszamy do przeczytania i wysłuchania wywiadu z olsztyńskim kolarzem Grzegorzem Czetyrko. O wyścigach, gravelach, przygotowaniach do ultra i planach na kolejne starty. Sam skromnie nie stawia siebie w roli faworyta, ale my dobrze wiemy, że to będzie czarny koń wyścigów ultra w sezonie 2022.

Sezon 2021 i debiut w wyścigach ultra

Filip Raczkowski: Za Tobą pierwszy sezon startów w wyścigach długodystansowych. Wszedłeś w ten świat bardzo mocnym akcentem, bo zdetronizowałeś króla dyscypliny w Polsce, czyli Radka Gołębiewskiego wygrywając z nim dwukrotnie. Wcześniej jednak zadebiutowałeś w wyścigu ŚWiR (Święta Warmia i Rower), gdzie pokonałeś równie doświadczonego Bartka Przybylaka o blisko godzinę. Jak wspominasz to wydarzenie?

Grzegorz Czetyrko: Do samego wyścigu dość długo się przygotowywałem. Był to specyficzny start, bo nie znaliśmy do końca trasy, która została opublikowana dopiero tydzień przed imprezą. Nie byłem przygotowany na to co będzie mnie czekało. Niektóre odcinki znałem, bo wszystko odbywało się w okolicy Olsztyna, ale cały czas pozostawały jakieś niewiadome, co było dla mnie największym utrudnieniem. Sam wyścig był dość zróżnicowany.

Filip: No właśnie, napisałeś, że nie wszystkie odcinki odpowiadały definicji nawierzchni szutrowej. Sporo fragmentów było pewnie bardziej odpowiednich na rower górski?

Grzegorz: Wyścig miał 560 kilometrów, z czego 400 mógłbym określić jako fajne i gravelowe. Reszta, czyli w zasadzie końcówka wyścigu, to był istny maraton MTB. Było dużo zjazdów, podjazdów, odcinków trudnych nawigacyjnie, także trzeba było w tym terenie umieć się odnaleźć. Dało mi to bardzo w kość i ten wyścig generalnie bardzo mnie zmęczył. Nie spodziewałem się, że można w ciągu doby aż tak dostać w kość.

Filip: Wygrałeś jednak ze sporą przewagą nad doświadczonym Bartkiem Przybylakiem, a to robi wrażenie. Jaka jest wasza relacja z Bartkiem?

Grzegorz: Generalnie jeśli chodzi o samą postać Bartka, to osoba, z której brałem przykład. Śledziłem go już wcześniej w 2020 roku i był dla mnie inspiracją. Z Bartkiem poznaliśmy się właśnie na ŚWiRze i mam takie odczucie, że bardzo się zgraliśmy. W cudzysłowie miałem wrażenie jakbym jechał ze swoim bratem. Znamy swoje potrzeby, wiemy kiedy możemy jechać szybciej, a kiedy wolniej. Trafiłem więc na zawodnika, z którym się przyjemnie jeździ. Jechaliśmy cały czas razem, nie było ataków ani z jego, ani z mojej strony. Plan był taki żeby przyjechać wspólnie, bo pracowaliśmy razem przez całą trasę. W końcówce jednak kryzys Bartka był tak duży, że zanim się zorientowałem, że jadę sam to już było jak to się mówi po grzybach. Stwierdziłem, że tak będę jechał sam do końca. Potem Bartek miał jeszcze problemy nawigacyjne, więc przewaga urosła do prawie godziny.

Filip: Potem była Robinsonada i epokowa chwila, bo o dwie minuty wygrałeś z największym wyjadaczem terenowych wyścigów ultra w Polsce, czyli Radkiem Gołębiewskim. Zgotowaliście niezły thriller, bo do końca nie było wiadomo kto wygrał i dopiero na mecie okazało się, że byłeś szybszy o…2 minuty.

Grzegorz: Faktycznie, tak wyszło. Do Robinsonady przygotowywałem się trochę inaczej, bo moim głównym celem był Great Lakes Gravel. To był dobry test, bo wiedziałem, że GLG jest szybkie, więc tak też chciałem pojechać Robinsonadę. Jeśli chodzi o samą trasę i rywalizację z Radkiem, to wiedziałem, że nie będzie łatwo. Na początku poszło dość sprawnie, bo wypracowałem przewagę, która w granicach 230 kilometra sięgała 7-8 minut.

Filip: Jechaliście jednak nie mając kontaktu koło w koło.

Grzegorz: Radek wystartował godzinę przede mną. Potem miałem małe problemy na trasie. Był kryzys, kilka wpadek nawigacyjnych, przewróciłem się, także straciłem tam trochę czasu. Zaryzykowałem jednak na pit stopach i tu się wszystko rozegrało. Wiem, że Radek stał 3 razy, ja stałem 2, z czego ten drugi raz dość spontanicznie daleko przed metą. Czułem jednak, że zapasy, które miałem wystarczą i tak jechałem do mety. Wiem, że po przekroczeniu 400 kilometra miałem do Radka stratę około 3 minut, taką informację dostałem od znajomych. Udało się, nie poddałem się, walczyłem do końca i wyszło prawie na styk. Żeby jednak wjechać na metę w Toruniu trzeba było przejechać niemal całe miasto i to było dość trudne.

Filip: No właśnie, pojawiły się głosy, że spore straty były na światłach, na których trzeba było stać.

Grzegorz: Gdy ja jechałem, to większość sygnalizacji już nie działała (przyp. była noc). Z tego co mówił Radek, on stał na jednym skrzyżowaniu, ale jechał godzinę wcześniej. To mogła być ta różnica, aczkolwiek ja w Toruniu zgubiłem się w jednym miejscu, musiałem nawracać i tu mogło się trochę wyrównać. Wiedziałem, że będzie bardzo blisko, ale nie wiedziałem czy wygram. Poznałem Radka na mecie, nigdy wcześniej go nie spotkałem. Ciekawa postać, mam do niego bardzo duży respekt. Szanuję go i zawsze będzie groźny. To, że ja się pojawiłem nie znaczy, że Radek został zdetronizowany i jest nowy król. Podejrzewam, że takich osób jak ja może być więcej w przyszłości i rywalizacja sportowa może być jeszcze ciekawsza.

Filip: Opowiedz zatem w kilku zdaniach o Twoim koronnym wyścigu na sezon 2021, czyli Great Lakes Gravel. Zafundowaliście wszystkim śledzącym i nam niezłe emocje, bo również do samej mety nie wiedzieliśmy kto wygra. Powiedz proszę przede wszystkim – ile razy i czy w ogóle miałeś jakiś pit stop?

Grzegorz: Śmiech. Zatrzymałem się dwa razy, aczkolwiek drugi raz był mocno improwizowany. Pierwszy był w Gołdapi, bodajże na 203. kilometrze. Drugi pit stop miał być w Wydminach około 350 kilometra. Wiedziałem, że to będzie takie optimum żeby szybko dojechać do mety. W Wydminach przejechałem jeden sklep, drugi był otwarty do godziny 20, a ja byłem tam chyba o 20:05, także widziałem jak sklep się zamyka. Wiedziałem, że jest tam stacja benzynowa, ale musiałbym zjechać kilometr z trasy, a to nie wchodziło w grę. Pojawiło się pytanie w głowie co teraz. Zobaczyłem co mam ze sobą i stwierdziłem, że jadę do Mikołajek, na którym jest stacja Orlen. Wjeżdżając do Mikołajek w zasadzie nie miałem już nic, ani pica, ani jedzenia. Gdyby ten Orlen był zamknięty, nie wiem czy w ogóle dojechałbym do mety. Szybki pit stop i potem jazda do mety.

Filip: W połowie wyścigu widzieliśmy, że jedziecie z Radkiem łeb w łeb. Stwierdziliśmy zatem, że trzeba trochę podkręcić walkę i wysłaliśmy Wam smsy z międzyczasami. Udało Ci się przeczytać wiadomość?

Grzegorz: Tak, mam sparowaną nawigację z telefonem i wyświetlają mi się powiadomienia. Widziałem wiadomość od Was. W Gołdapi uspokoiłem się, że przewaga jest spora. Potem za Stańczykami jechało mi się słabiej i czułem, że zwolniłem. Potem był kolejny sms w Olecku i stwierdziłem, że coś jest nie tak, bo straciłem przewagę. Doszedłem do wniosku, że chyba odpuszczę. Myślałem, że Radek jest jednak mocniejszy. Jechałem tak kilka kilometrów, ale olśniło mnie i stwierdziłem, że nie oddam tego bez walki. Później zaczęły się błotniste odcinki przed Wydminami, które spowolniły jednak tempo.

Filip: Mimo to było ono zawrotne, bo z Radkiem mieliście średnią prędkość z wyścigu prawie 30 km/h. To robi wrażenie i pokazuje, że każdy zbędny postój mógł wpłynąć na wyniki.

Grzegorz: Dokładnie. Jak już ułożyłem wszystko w głowie, to wiedziałem, że będzie dobrze. Wróciłem do swojego dobrego rytmu i jechałem tak do końca. Podobnie było na Robinsonadzie. Potrzebowałem chwili żeby zebrać myśli. Jak zapanujesz nad głową, to ciało będzie się słuchać. Do 20 godzin można jechać naprawdę szybko, potem zaczynają się problemy.

Początek kolarskiej drogi

Filip: Wrócimy do tego, ale porozmawiajmy o Twoim profilu zawodniczym, który jest ciekawy. Wyścigi ultra to Twoje najnowsze zajęcie, ale na rowerze jeździsz dużo dłużej. Ścigałeś się na MTB oraz na szosie. Powiedz od czego się właściwie zaczęło?

Grzegorz: Sportowo zaczęło się od jazdy na szosie. Startowałem się od najmłodszych kategorii aż niemal do elity, choć już w niej się nie ścigałem. Będąc młodzieżowcem zrezygnowałem z profesjonalnego trenowania. Poszedłem na studia, była chwila przerwy, ale nie mogłem długo wytrzymać. Wróciłem, ale na rower MTB.

Filip: No właśnie, w latach 2014-2015 seryjnie wygrywałeś lub dojeżdżałeś na podium maratonach cyklu Mazovia MTB. Jak wspominasz tamten okres?

Grzegorz: Wtedy był na to bardzo duży boom, tak jak teraz w przypadku graveli. XC nie wchodziło wtedy w grę, bo trzeba było mieć mocno wytrenowaną technikę, a maratony były zbliżone do ścigania na szosie. Dystanse od 60 do 100 km. To mnie wtedy kręciło. Jak patrzę na to z perspektywy czasu, to widzę, że miałem bardzo dużą przewagę jeśli chodzi o fizyczne przygotowanie. Wiedziałem jak trenować, ale wokół było sporo osób z amatorskim podejściem. Było tam oczywiście sporo mocnych zawodników, z którymi rywalizowałem. Na przestrzeni lat widzę jednak jak to się zmienia i teraz już w zasadzie nie ma amatorów w czołówce. Każdy trenuje i żeby być w czołówce lub mieć wyniki, to trzeba poświęcić na to sporo czasu.

Filip: Porzuciłeś całkowicie rower górski, czy zdarza Ci się jeszcze wsiąść na MTB?

Grzegorz: Z roweru MTB zrezygnowałem całkowicie. Sprzedałem rower, bo jeżdżąc na nim czułem, że nie wykorzystuję jego potencjału i bardziej ciągnie mnie do korzeni, czyli do szosy. Po głowie chodził mi gravel i od jakiegoś czasu wiedziałem, że chcę mieć taki rower jako idealne połączenie z szosą.

Filip: Podejrzewam jednak, że szosa jest u Ciebie podstawowym narzędzie treningu. Planujesz się jeszcze ścigać na asfalcie?

Grzegorz: Jeśli chodzi o samo ściganie zarówno szosowe i MTB, to bardzo mnie zmęczyło psychicznie. To krótkie wyścigi z dużym tempem i rywalizacją. To mocne obciążenie dla głowy, dlatego zacząłem jeździć dłuższe dystanse żeby się odstresować. Na wyścigach gravelowych jest zupełnie inna atmosfera zaczynając od organizatorów, kończąc na społeczności, która bierze w nich udział. Jest luźniej, wszyscy są mili i przyjaźnie nastawieni. Nawet jak jechałem w GLG to słyszałem od mijanych osób, że mi kibicują, to było bardzo miłe.

Ultra przygotowania

Filip: Opowiedz ze swojego doświadczenia sportowej jazdy na rowerze – jak bardzo musiałeś przestawić sposób trenowania pod kątem wyścigów długodystansowych? Jak bardzo musiał się zmienić trening takiego zawodnika, który ma już zbudowany mocny silnik w organizmie?

Grzegorz: To dobre pytanie. Długo nad tym myślałem jak się przygotowywać i nie wiedziałem do końca jak to robić. Konsultowałem to z kilkoma osobami, z którymi wcześniej trenowałem. Czytałem wypowiedzi ultrasów, którzy robią to dłużej i wiedziałem, że pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć.

Filip: Czyli trzeba mieć bazę, którą trzeba ukierunkować.

Grzegorz: Tak. Z tych wszystkich informacji, które zebrałem trening się mocno nie zmienił. Korzystałem z tych samych schematów, ale na wiosnę zaczynałem jeździć bardziej objętościowo. Była to szosa, potem gravel aby przyzwyczaić ciało do wielogodzinnego wysiłku. Wiadomo, że nie przejedziemy na treningu 500 kilometrów, bo to bardzo mocno obciążające. Dobre są treningi weekendowe, jazda przez 10 godzin, wypad na cały dzień.

Filip: No właśnie, na jakich dystansach obecnie trenujesz. Czy w grę wchodzą już tylko dystanse 100 plus i tylko taki trening pod kątem wyścigów ultra ma sens? Czy jednak 3-4 godzinne sesje, które robiłeś dotychczas na szosie są wartościowe dla dystansów ultra?

Grzegorz: Oczywiście, takie treningi robię cały czas. Jestem zawodnikiem, który lubi jeździć dynamicznie, także interwały się zdarzają. Mając wypracowane takie odruchy można jakiś odcinek trasy przejechać bardziej efektywnie. Oczywiście z biegiem czasu dochodziłem do wniosku, że potrzebna jest wytrzymałość i równa jazda. Trening ewoluował, dlatego obecnie rezygnuję z interwałów, po to żeby móc jechać dłużej.

Filip: Skupmy się na chwilę na wątku jedzenia, bo to niezwykle ważne w wyścigach ultra. Czekając na mecie na Twój finisz, rozmawialiśmy z Radkiem Gołębiewskim o jego sposobach jak przetrwać tak długi dystans i co jeść. Radek nie je żeli, czy przetworzonych produktów ze skondensowaną energią. Stawia głównie na banany. Podkreśla też rolę tłuszczów podczas wyścigu i mówi, że lepsza będzie zwykła kanapka z szynką niż żel.

Grzegorz: Każdy ma oczywiście swoją koncepcję na jedzenie podczas długich dystansów. Jedzenie i picie jest kluczowe. Jeśli nie będziemy tego pilnować, to jest już za późno na wszystko.

Filip: Czyli nie nadrobimy tego, że nie jedliśmy ileś godzin opychając się węglowodanami.

Grzegorz: Dokładnie tak. Podobnie jak Radek zabieram oczywiście banany, batony oraz staram się zabierać ze sobą właśnie kanapkę z wędliną, bo to bardzo ważne gdy nie ma czasu na normalny posiłek.

Filip: Czyli nie samym żelem ultras żyje.

Grzegorz: Żele także zabieram, ale planuję je zawsze na koniec, gdy zmęczone już ciało nie przyjmuje nic innego i tylko żel jako porcja węglowodanów zapitych wodą z bidonu wchodzi.

Długi dystans poza asfaltem, czyli scena wyścigów ultra w Polsce

Filip: Porozmawiajmy o polskiej scenie poza-asfaltowych ultra, która rozwinęła się niesamowicie szybko, podobnie jak rowery gravel. Gdy w 2020 roku zaczynaliśmy organizując pierwsze GLG, liczące się wyścigi można było policzyć na palcach jednej ręki. Na sezon 2022 kalendarz pęka w szwach i zaplanowane jest blisko 40 wyścigów. Czy nie uważasz, że w pewnym momencie wyścigi tego rodzaju padną ofiarą własnego sukcesu i będzie tego zbyt dużo?

Grzegorz: To dobrze ujęte pytanie. Rynek graveli mocno się rozwija, wyścigów jest coraz więcej, aczkolwiek jak uważam, że samych wyścigów ultra jest zbyt dużo. Lepiej byłoby gdyby pojawiały się wyścigi krótsze, jednodniowe. Pracując w salonie rowerowym mam klientów, którzy kupili gravele i w jakiś sposób są zainspirowani moją jazdą. Wyścigi 500-kilometrowe to dla nich jednak za dużo. Woleliby pojechać coś krótszego, 100, może 200 kilometrów.

Filip: Wspomniany przez Ciebie na początku rozmowy Bartek Przybylak mówił nam kiedyś, że optymalnym dystansem dla niego jest właśnie około 500 km. Wszystko co powyżej powoduje już zbyt duże eksploatowanie organizmu uwzględniając oczywiście tempo w jakim jedzie. Potrzebuje wówczas znacznie więcej czasu na regenerację i odpoczynek. Gdzie według Ciebie jest bariera dystansu czy czasu, gdzie organizm dostaje za bardzo w kość?

Grzegorz: To zależy też od tego jak trudna jest trasa. Możemy pokonywać 500 km w 17 godzin, a może to być 27 czy 30 godzin. Czas spędzony na rowerze jest tu ważniejszy niż dystans. Uważam, że 22-24 h jest optymalne. Wszystko co powyżej jest dość mocno obciążające. Jak jechałem ŚWiRa gdzie wyszło ponad 26 godzin po wyścigu czułem się fatalnie. Po Robinsonadzie czy GLG po 2-3 dniach czułem się wypoczęty. ŚWiR dał mi tak w kość, że potrzebowałem 3 tygodni żeby się zregenerować i dalej trenować.

Filip: Sądzisz, że kilkudniowe wyścigi jak Wisła 1200 to jeszcze sport, gdzie ważna jest dynamika jazdy, czy robi się już z tego rodzaj przygody rowerowej, gdzie wielu rzeczy nie da się zaplanować i przewidzieć?

Grzegorz: Patrząc na Radka, jak najbardziej można to zrobić sportowo. Biorąc pod uwagę dystans, gdzie dla czołówki trwa to powiedzmy 3 doby, jest wiele czynników, które mogą pokrzyżować plany. Trzeba się zatrzymać kilka razy żeby zjeść coś porządnego.

Filip: Radek opowiadał, że musiał zatrzymywać się na ciepłe posiłki, inaczej nie dałoby się tego jechać tak szybko.

Grzegorz: Tak, inaczej się nie da, trzeba to wkalkulować. Dla większości osób jednak taki wyścig staje się już przygodą i turystyką.

Filip: Jak postrzegasz poziom sportowy wyścigów ultra w Polsce? Przenikają się tu różne środowiska, przechodzą ludzie z szosy, MTB. Sam jesteś takim przykładem. Jak według Ciebie będzie się to rozwijać? Czy dużo osób z Twojego szosowego otoczenia jest zainteresowanych przejściem do wyścigów ultra w terenie?

Grzegorz: Myślę, że takie osoby będą się pojawiały. Będzie ich coraz więcej. Rywalizacja w czołówce będzie coraz bardziej ciekawa. Powodów, dla których takie osoby będą się pojawiały jest wiele. Jednych to zainteresuje, jeszcze inni będą chcieli poznać swoje granice, jeszcze inni będą chcieli jakiejś odmiany. Spektrum możliwości, które skłonią potencjalnych nowych zawodników jest bardzo duże.

Filip: Czy możemy mówić o ultra jako o dyscyplinie czy lidzie sportowej, gdzie gravele będziemy interpretować jak szosę czy MTB? Mamy przesłanki żeby sądzić, że tak będzie, bo przecież UCI zapowiedziało już oficjalne Mistrzostwa Świata oraz krajowe czempionaty w wyścigach gravelowych, które będą zbliżone do formatu klasycznych wyścigów szosowych rozgrywanych jednego dnia.

Grzegorz: Patrząc na Polskę na razie dominują wyścigi ultra. Mało jest wyścigów jednodniowych, a one są równie interesujące pod względem sportowym.

Filip: Będzie wyścig jednodniowy na Sudovia Gravel 2022, bo widzimy w tym spory potencjał. Jak wiadomo pojawia się też perspektywa rozegrania Mistrzostw Polski w wyścigach gravelowych pod patronatem PZKOL, czyli będą imprezą oficjalną.

Grzegorz: Ciekawe jaki będzie format, czy będzie to tylko dla zawodników z licencją, czy także dla amatorów. Czy wszyscy będą jechać razem, czy z podziałem na kategorie. Jest dużo pytań. Kwestia dysansu, bo taki wyścig powinien mieć między 150 a 200 km. Równie istotny jest termin rozegrania takiej imprezy. Początek maja to często niepewna pogoda, wielu zawodników nie ma jeszcze optymalnej formy, dlatego przesunąłbym taki wyścig na czerwiec-lipiec, gdzie będzie prawdopodobieństwo lepszej pogody oraz większej frekwencji, bo zawodnicy będą lepiej przygotowani.

Filip: Znowu przytoczę postać Bartka Przybylaka, bo przekazał nam sporo ciekawych subiektywnych spostrzeżeń na temat wyścigów. Mówiąc o GLG wspomniał, że fajnie podchodzimy do tematu robiąc wyścigi, na których się jeździ, a nie chodzi z rowerem. Czy w definicji dobrego wyścigu gravelowego widzisz miejsce na przygody, przeprawy czy przeszkody, które wymagają zejścia z roweru? Czy jednak dobry wyścig to taki, który jest w pełni przejezdny?

Grzegorz: Myślę, że przejezdność jest kluczowa. Nie lubię schodzić z roweru, chodzić po krzakach czy robić przeprawy. Nie powiem, że tego nie robiłem (śmiech), bo poznając trasy w okolicy nie raz byłem skazany na jazdę po krzakach. Sami wiecie jak działają aplikacje nawigacyjne. Pokazują drogi, które kiedyś były, a teraz są tak zarośnięte, że nie da się po nich przejechać. Nie mówię nie wyścigom przygodowym, zależy co kto lubi. Niech to jednak będzie jakiś element czy ułamek, a nie większość trasy.

Gravele, trendy i rynek rowerowy

Filip: Porozmawiajmy o samych gravelach, bo to typ roweru, który zrewolucjonizował rynek, a wielu producentom pozwolił w ogóle przetrwać. Spytam prowokacyjnie. Czy nie sądzisz, że historia zatoczyła koło i powróciliśmy do sztywnego, prostego roweru terenowego i traktujemy to jako odkrycie?

Grzegorz: Jeśli chodzi o samą sztywność, to wiele firm wprowadza obecnie sporo udogodnień związanych z amortyzacją. Aczkolwiek jako osoba pracująca w branży nie do końca jestem tego zwolennikiem, bo wiem jak często potrafi się to psuć. Systemy amortyzacji w mostku, kierownicy czy ramie wymagają dopracowania. Jeździłem na takich rowerach i jest to fajny temat, ale nie dla mnie.

Filip: Czyli wolisz mieć bezpośredni kontakt z rowerem zamiast udogodnień wpływających na komfort?

Grzegorz: Gdy mówimy o gravelu i długim dystansie komfort jest oczywiście kluczowy. Ja na przykład nawijam dwie owijki na kierownicę. Wiadomo – opony bezdętkowe, można jeździć na niższym ciśnieniu co lepiej tłumi drgania. Dbam o to żeby było komfortowo, ale także efektywnie,  szukam tu złotego środka. Co do samych graveli – tak jak mówisz zataczamy koło, a marketing robiony wokół tego jest mocno przesadzony. Zwłaszcza gdy widzimy filmiki czy zdjęcia producentów, gdzie ludzie jeżdżą na gravelach jak na rowerach enduro. Miałem już takie sytuacje, że klienci kupowali taki rower chcąc mieć rower do wszystkiego i okazywało, że dla nich gravel to zwykła ściema. Gravelom zawsze bliżej będzie do szosy niż do roweru MTB. Próbowałem oczywiście jazdy w trudniejszym terenie i da się, ale nie ma w ogóle komfortu z jazdy.

Filip: A co z kierunkiem proponowanym przez niektórych producentów, czyli koła 27,5 i opony o szerokości 2.1 cala, które w zasadzie są już oponami do MTB? Czy to poprawia komfort i poszerza bardzo możliwości terenowe roweru?

Grzegorz: Jest to jakieś rozwiązanie i można je zastosować już w większości rowerów gravel. Znam parę osób, które zmieniły tak koła i chwalą sobie, że jest bardziej komfortowo w terenie, a co za tym idzie – można wybierać trochę trudniejsze trasy. Aczkolwiek dalej to nie będzie rower, który będzie sobie optymalnie radził na singlach czy stromych zjazdach. Niektórych rzeczy nie da się połączyć, czego dowodem są opnie wielu osób, które brały udział w tym roku w wyścigach na południu Polski teoretycznie gravelowych, a były mocno rozczarowane trasami.

Filip: Jeździsz na Rondo Ruut. Gravel gravelowi nierówny, a ja uparcie znowu przytoczę słowa Bartka Przybylaka, który po przesiadce na Rondo z przełajowego Focusa Maresa dostrzegał sporo różnic konstrukcyjnych, które poprawiają komfort jazdy. Przełajówka była piekielnie twarda i przenosiła oczywiście bardzo efektywnie moc na koła, ale komfort jazdy był taki sobie, mimo że rama była karbonowa.

Grzegorz: Zacznę od samych graveli. Mamy rowery karbonowe, aluminiowe, stalowe. Są gravele o wyścigowej charakterystyce, typowo do bikepackingu i turystyczne, więc spektrum jest szerokie. Trzeba celować w to co chce się robić na gravelu. Moim kryterium przy wyborze Rondo była geometria. To był najbardziej agresywny rower, który miałem do wyboru i na tym mi zależało żeby był lekki, sztywny i w miarę komfortowy. Jak zagłębimy się w konstrukcję ramy Ruuta, to jest sporo elementów, które pracują i amortyzują. Dodatkowo można zmienić geometrię poprzez zmianę położenia osi, więc możemy sprawić, że rower będzie bardziej komfortowy. Znajomi, którzy wsiadali na mojego gravela łapali się za głowę i pytali jak możesz na tym jeździć. Mam bardzo zbliżoną pozycję do szosy, musiałem wiele rzeczy pozmieniać, bo taki jest kierunek w moim przypadku.

Filip: Zadam najbardziej kontrowersyjne i jednocześnie podstawowe pytanie każdej grupy dyskusyjnej o gravelach, czyli na jakich jeździsz oponach? Jakie masz preferencje co do szerokości i bieżnika. Czy wybierasz opony bliższe szosie, typu semi slick, przyjmując, że w terenie nadrabiasz braki przyczepności umiejętnościami?

Grzegorz: Temat opon to temat rzeka. Każdy musi znaleźć swój złoty środek. Nie chcę mówić, że opona X jest lepszy niż opona Y. Jeździłem w tym roku na kilku oponach. Zaczynałem od Panaracera Gravelkinga. Bardzo fajna opona, aczkolwiek bieżnik nie do końca mi odpowiadał. Chciałem jeździć szybciej i potrzebowałem czegoś gładszego. Robinsonadę dojechałem na Vittoriach Terreno Dry 38 C. Na tamten teren sprawdziła się idealnie. Gładka opona z kostką po boku, fajnie się toczyła i była komfortowa. Na GLG założyłem Pirelli Cinturato Gravel H 40 mm i bałem się, że nie wystarczy na złą pogodę, ale całkiem przyzwoicie sobie poradziła. Z tych opon zostało Pirelli, jeździ mi się na nich dobrze. Jest to dobry kompromis między szybkością, a bieżnikiem który pozwala na komfortową jazdę tam gdzie teren staje się trudniejszy.

Filip: Czy sądzisz, że gravele z czasem wyprą całkowicie rowery szosowe z tej średniej półki, bo w końcu coraz więcej osób przesiada się na nie chcąc częściej zjeżdżać z asfaltu? Czy może stać się tak, że szosa będzie już tylko rowerem dla sportowców i entuzjastów, którzy chcą pozostać na asfalcie?

Grzegorz: Uważam, że nie. Gravel będzie segmentem terenowo-szosowym. Rower szosowy będzie zawsze i jak spojrzymy na oferty większości producentów, to idziemy w stronę Raod Plus. Czyli szosówek endurance z wygodną geometrią i możliwością założenia szerokiej opony. Niektórzy producenci zostawiają już miejsce nawet na opony 40 mm.

Filip: No właśnie, czy to jeszcze szosa, czy już gravel? Robi się z tego niezły mix

Grzegorz: To zależy od samego użytkownika jak rower będzie wykorzystywany. Znam osoby, które jeżdżą na oponach szosowych 32-35 mm. Można na nich zjechać na szuter, tylko trzeba wiedzieć gdzie to zrobić. Idzie to w tę stronę i mamy wolność wyboru jak chcemy ten rower ukierunkować.

Filip: Wiele osób wybiera gravela jako swój pierwszy poważny rower, albo przeżywa na nim drugą młodość, bo wspominają, że ostatnim rowerem była Wagant z lat młodzieńczych. Gravel budzi ducha sportu i klienci nie idą już w stronę crossów, czy rowerów trekkingowych. Czy gravel to dobry wybór dla osób, które wracają na rower po latach? Mam na myśli przede wszystkim nieco wymuszoną pozycję ciała do jazdy z barankiem na klamkomanetkach.

Grzegorz: Myślę, że tak. To rowery, które nie ograniczają w niczym. Można jeździć po drogach asfaltowych czy leśnych. Co do pozycji, to wszystko zależy od roweru. Jak wspomniałem mamy dziś wiele możliwości i możemy dobrać gravela, który będzie bardzo wygodny.

Warmia i Mazury szutrem stoją, ale czy gravelami też?

Filip: Jesteś z Olsztyna, macie tutaj mnóstwo świetnych szutrowych dróg i pięknych miejsc do jazdy rowerem. Jest to jednak region do tej pory kojarzony bardziej z MTB, może z uwagi na fakt, że odbywa się tu kilka fajnych maratonów, czy wyścigów XC. Czy widzisz tu duże zainteresowanie gravelami i czy dużo osób przesiada się właśnie na ten typ roweru?

Grzegorz: Muszę przyznać rację, że region słynie bardziej z kolarstwa górskiego. Mieliśmy chociażby Mistrzostwa Polski XCO w Mrągowie. Wiele osób uważa, że ta trasa się do tego nie nadawała, ja tego nie oceniam. Fakt jest taki, że impreza była i przyciągała zawodników z całej Polski. Nadal rozgrywane są maratony na terenie województwa. Jest szereg imprez cyklicznych jednodniowych i z tego region jest znany. Co do społeczności, to możemy ją podzielić na dwie grupy. Są osoby jeżdżące na MTB, ale jest też spora grupa jeżdżąca na szosie. Gravele to nadal pojedyncze jednostki i mało jest inicjatyw grupowych. Marzę żeby w Olsztynie była taka społeczność gravelowa jak Trójmieście.

Filip: Masz na myśli chociażby inicjatywę Gravelondo Michała Bogdziewicza?

Grzegorz: Tak, Michał to zaczął, działa to całkiem sprawnie już parę lat i jeździ tam naprawdę sporo osób. Jest to podzielone na kilka grup w zależności od umiejętności oraz zaawansowania i każda grupa jedzie innym tempem. Również marzy mi się coś takiego tutaj, aczkolwiek nadal jest za mało osób tu żeby coś takiego robić. Czas pokaże, może kiedyś się uda.

Filip: Zapraszamy zatem cały rowerowy Olsztyn do przesiadki na gravele! Niedługo może się to zmienić, bo wraz z nowym sezonem wystartujemy z cyklem ustawek Gravel.love, które będą miały na celu pobudzenie gravelowych społeczności w różnych regionach. Dziś Gravel.love to portal, ale historycznie był w końcu jedną z pierwszych inicjatyw wspólnej jazdy na gravelach po Kampinosie. 

Sezon 2022 i plany na wygrywanie

Filip: Sezon 2022 będzie bogaty w wiele imprez. Celujesz w te z dystansami i czasem jazdy poniżej 24 h, czy może planujesz jednak przekraczać kolejne granice?

Grzegorz: Spodobały mi się szybkie wyścigi w graniach 20 h czasu jazdy. Plany są, jest kilka imprez, na które jestem zapisany. Na pewno pojawię się na Great Lakes Gravel i na Sudovii, choć nie wiem jeszcze w jakim formacie. Rozważam między ultra, a etapówka, a wszystko zależne będzie chyba od pogody. Jak wiemy w maju może być wszystko  Jest jeszcze kilka wyścigów, które rozważam. Pojawię się na pewno na Wanoga Gravel. Jest jeszcze kilka tematów, które wymagają jednak dogrania.

Filip: To będzie dobre pytanie na sam koniec naszej rozmowy, które jednocześnie będzie pewną radą dla początkujących, ale także tych osób, które przejechały już jakieś ultra wyścigi w swoim życiu. Wiele osób właśnie robi plany startowe na kolejny rok. Jaki powinien być optymalny kalendarz ultrasa, tak aby nie wyniszczać własnego organizmu i mieć przede wszystkim przyjemność z jazdy?

Grzegorz: Każdy powinien poznać swoje możliwości i nie przesadzić. Dla takich osób z mniejszym doświadczeniem na długich dystansach jak ja, 2-3 maratony w sezonie to optimum żeby nie wyrządzić sobie uszczerbku na zdrowiu. Część osób jeżdżących takie wyścigi doznają kontuzji, które wychodzą po kilku godzinach jazdy, gdzie nagle okazuje się, że pojawia niespodziewany problem fizyczny i jedna impreza może zakończyć cały sezon. Co do zawodników, którzy się ścigają i są w czołówce, to 4-5 wyścigów w sezonie to maksimum, tak aby jechać w każdym na wysokim poziomie. Widziałem, że Radek Gołębiewski pojechał w tym sezonie naprawdę dużo i łapałem się za głowę myśląc, że to już chyba zbyt wiele.

Filip: Bez wątpienia jesteś faworytem do wygrania wszystkich wyścigów, w których planujesz wziąć udział. Będziesz również skupiać się na poprawie wyników i śrubowaniu rekordów tam gdzie już startowałeś?

Grzegorz: Zobaczymy, myślę, że jestem w stanie być w czołówce, ale czy będę faworytem to się okaże. Jest sporo zawodników, którzy mogą wygrywać i walczyć.

Filip: Tego sobie wszyscy życzymy, bo rywalizacja będzie jeszcze ciekawsza. Bardzo Ci dziękuję za rozmowę, jesteś pierwszym rozmówcą nowego portalu Gravel.love, więc był to duży zaszczyt dla nas. Środowisko będzie Cię na pewno bacznie obserwować i kibicować Ci w walce o kolejne zwycięstwa.

Grzegorz: Dziękuję i mam nadzieję, że przyszły rok będzie co najmniej tak dobry sportowo jak ten.

REKLAMA