Pierwsze historyczne Gravelowe Mistrzostwa Polski już za nami i choć minął od nich dopiero jeden dzień, internet zdaje się wciąż huczeć od komentarzy. Zdaje się, w większości od osób których tam nie było. No ale to już nasz narodowy sport, znać się na wszystkim i na każdy temat mieć mocne, konkretne stanowisko 😉 Dlatego też chciałem przedstawić sprawę z pozycji uczestnika, kto wie, może dorówna tym historiom o których wyżej.
Impreza nie miała szczęścia od początku, trzeba to przyznać. Pierwotnie planowana na okolice Supraśla, przez sytuacje na wschodzie musiała być w dość krótkim czasie przeniesiona – padło na Starachowice. Teren o tyle ciekawy, że choć ode mnie z Warszawy niedaleki, o tyle nie słyszałem wcześniej o jakichś imprezach czy uczęszczanych szlakach szutrowych tam właśnie. Potem jeszcze karuzela śmiechu z plakatami reklamującymi imprezę, i inbą na Gravel Bike Poland, zakończoną groźbami nasłania prawnika ze strony organizatora do administracji portalu… przemilczmy, bo choć to mega słabe to jednak nie meritum GMP.
Było też przesunięcie daty imprezy na kilka tygodni przed planowanym startem, do tego dzień po upływie terminu niższej opłaty startowej, na którą i ja się złapałem… wyglądało to znów bardzo źle. Podsumowując – z komunikacji i wizerunku – dwója
Trasę pierwszy raz przejechaliśmy z kolegą Kazimierzem na początku czerwca, korzystając z tracka umieszczonego wtedy na stronie. Było wtedy trochę kłopotów z nawigacją, zdarzyło nam się wylądować w szczerym polu, czy w środku nieprzejezdnego zbytnio lasu. Niemniej już wtedy było widać potencjał. Były szybkie asfalty (i wolne, bo zawierały 3 niezłe podjazdy m.in. ze Starachowickiej Strzały), gravel, kocie łby (tych chyba najwięcej ;), ale też single, piachy – słowem wszystko czego byśmy chcieli od pełnokrwistej trasy gravelowej – i to niecałe 2h od Warszawy.
Pomimo obaw do ostatniej chwili czy impreza się odbędzie, jako że zapisanych było ok 130 osób – nadszedł wyczekiwany dzień wyścigu. Tutaj na szczęście było już w większości dobrze lub bardzo dobrze.
W większości, bo dużą wpadką był sam start ostry – w regulaminie opisany jako podzielony na sektory dystansami, w rzeczywistości organizatorzy nie potrafili tego opanować mimo protestów uczestników i puścili wszystkich na raz, byle jak. Spowodowało to dużą nerwówkę i niepotrzebne gleby, w którą także zaplątał się piszący te słowa…
Reszta już naprawdę dobra.
Trasa została nieco zmieniona (odpadły dwa z trzech asfaltowych ścianek – ku uciesze niektórych, np. mnie ;), ale zachowała wszelkie swoje smaczki i różnorodność (w tym przejazd przez wodę tak że moczyło buty 😀 ). Była też naprawdę doskonale oznaczona – w zasadzie dałoby się przejechać ją bez nawigacji – oraz zabezpieczona przez straż i policję – dużo lepiej od niektórych popularnych imprez szosowych.
Wyścig był trudny – 105km w terenie zbierał potężne żniwo – kapcie, spadające łańcuchy, gubione bidony, kraksy… Jedna była naprawdę groźna – na mniej więcej 34 km po szybkim asfaltowym fragmencie był wjazd w dość wąską ścieżkę w teren, a tam na środku siedzi kolarz, rower obok. Krzyczymy żeby schodził z drogi, bo zaraz kolejni go przejadą, ten niezbyt kontaktuje, odwraca się i pokazuje zakrwawiona połowę twarzy, ręce i nogi…
Nie myśląc zatrzymuję się by mu pomóc, lecz grupa niechętna, pędzi dalej po zwycięstwo (jak się później okazało w tej grupie była i mistrzyni i mistrz), udaje mi się jeszcze jednego kolegę zwerbować, we dwóch przenosimy poturbowanego na bok i wzywam karetkę. Wydaje się być bezpieczny, jadę dalej.
Do końca już w kolejnej grupie która mnie doszła, równo, mocno, w pięciu. Wjeżdżam na metę 27. open i 7. w kat 40-44. Styrany niemożebnie, zadowolony że już koniec. Okazuje się że kolega z teamu – Maciek jest trzeci w Masters I (35-39) – dzień jest udany.
Podsumowując przekleję komentarz który na gorąco popełniłem na znanym i popularnej grupie Gravel Bike Poland:
Na minus::
- chaotyczny start ostry – zdecydowanie niedopatrzenie organizatora i dość „chamskie” tłumaczenie tego na linii startu,
- słaba komunikacja odnośnie bufetów pośrednich i tego na mecie (nie było jasne czy będzie cos w hotelu czy tylko na linii mety) oraz że jest koszulka finiszera (chyba nie wszyscy wiedzieli),
- może za mało szosowych kawałków, szczególnie względem pierwotnej wersji.
Na plus:
- trasa doskonale oznaczona, praktycznie dałoby się przejechać ja bez tracka – nie widziałem jeszcze czegoś takiego na zawodach gravel,
- pomiar czasu i wynik na sms tuż po przekroczeniu linii mety,
- fajne prowadzenie eventu, przejazd honorowy przez Starachowice,
- trasa – wg mnie dość dobra, szczególnie jak na nasze możliwości centralnej Polski, różnorodna, przyzwoity mix gravela, kocich (sic!), asfaltu (jak pisałem trochę mało), singli, piachów, szybkich zjazdów i kilku wymagających podjazdów,
- konkurencja – może nie było wielu uczestników, ale poziom naprawdę krajowy, co widać po składzie pudel – nie ma tam przypadkowych nazwisk. Tego niestety póki co na innych imprezach gravel racing w Polsce nie ma,
- fotograf w wielu miejscach, z naprawdę dobrym sprzętem – czekam na zdjęcia!
Na koniec. W ogóle nie kumam inby na temat dopuszczenia rowerów MTB – UCI tego nie zakazuje, więc nie wiem czemu organizator miałby to zrobić. A że JBG-2 na MTB właśnie całe podium zajęło – prawda jest taka, że gravel racing jest jak najbardziej sportem zespołowym – mieli bezkonkurencyjną przewagę, trzech doświadczonych w terenie i mocnych zawodników – żaden pojedynczy AS nie miałby z nimi szans. Zresztą wysokie czwarte i piąte miejsca Michała Kamińskiego na Grailu i Andrzeja Kaizera na Crux-ie, jadących indywidualnie potwierdzają, że to nie rower, lecz raczej zespół i taktyka wzięły górę.
REKLAMA