To już fakt. Osoba Łukasza Klimaszewskiego na stałe odnalazła się już w gravelowaniu, i jak widać doświadczenia zebrane w prawdziwych, długich maratonach MTB procentują. Łukasz z powodzeniem odnajduje się zarówno w gravel racing, dłuższych jednodniowych klasykach, jak i formule na styku ultra i self-supported. W miniony weekend wygrał wyścig Szuter Master Małopolska na długim dystansie!
Komentarz postartowy:
Trzy tygodnie z rzędu startów w wyścigach gravel. Trzy zupełnie różne formy rywalizacji, trasy i charakter wysiłku. Trzystukilometrowa Pyra Trail w formule self-supported. Następnie ostra gonka podczas UCI Gravel World Series. Na koniec „jednodniowy klasyk” – Szuter Master Małopolska. Bardzo podoba mi się różnorodność i pojemność tej odmiany kolarstwa. W końcu i tak chodzi o to, aby się porządnie sponiewierać na wyścigu. Na pewno była ku temu okazja.
Trasę i organizację cyklu Szuter Master opisano już wielokrotnie w samych superlatywach. Nie będę powtarzał – mogę tylko potwierdzić. Jest wszystko, czego oczekuję po jednodniowym klasyku. Do tego dobra atmosfera rywalizacji. Z jednej strony wiadomo, że jedziemy na wynik i generalnie nie ma zmiłuj dla rywali. W peletonie jest jednak pełna kultura, co niestety często zanika na maratonach MTB. Nie ma problemu z poczekaniem, gdy komuś spadnie łańcuch, wleci patyk w przerzutkę, przestrzeli zakręt. Gdy kończy się picie po prostu zgodnie stajemy grupą i ruszamy razem. O śmieceniu na trasie nie trzeba chyba nawet pisać. Nie sądzę, aby zaniżało to poziom sportowy rywalizacji. Za to bez spalary naprawdę fajniej się jeździ. Trasy są na tyle długie i wymagające, że sponiewierają każdego, niezależnie od zajętego miejsca. Na każdego prędzej lub później trafi też jakaś pechowa sytuacja. Często wiele godzin pokonujemy w grupie tych samych zawodników, więc to od nas samych zależy, jakie zasady będą panować w peletonie.
Od pierwszego podjazdu odjechaliśmy z Piotrkiem Jandą i Wojtkiem Halejakiem, który jednak szybko odpadł z powodu kapcia. Po kilkunastu kilometrach dojechał jeszcze Elders Rust. W tym składzie przejechaliśmy prawie cały dystans. 20 km do mety zostaliśmy we dwóch z Piotrkiem. Końcowe 10 km było bonusem dla górali – piękny, stromy podjazd. Miałem okazję ładnie wykończyć wyścig i jako pierwszy wjechać na metę.
fot. Manuel Uribe
REKLAMA